poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Tusiowe chustowanie dzień pierwszy


Na wstępie zaznaczyć trzeba, że do zakupu chusty przygotowałam się idealnie. W sensie teoretycznym oczywiście. Niestety innego sposobu u mnie nie ma, bo w moim niewielkim mieście brak jakichkolwiek klubów czy tym bardziej szkół chustonoszenia. Ba, ja tu nawet człowieka z chustą nie widziałam. Ale, że Tusiek uparty jest to jak postanowił tak zrobił. Przeczytałam chyba całe internety w poszukiwaniu opinii, porad i wszelkich za i przeciw. Wybór padł na kółka z kilku powodów. Bardzo odpowiada mi zastosowanie tej chusty, to że nadaje się świetnie do karmienia, jest w miarę prosta do wiązania, nie grzeje tak jak elastyczna. Poza tym jest mniejsza od standardowych i przydaje się na krótkie wyjścia i po domu bez potrzeby skomplikowanych wiązań. No i cena też była zachęcająca. Jak postanowiła tak zrobiła.
W dniu dzisiejszym w progu mego mieszkania pojawił się Pan doręczyciel z niewielkim pakunkiem.
Pierwsze wrażenia: materiał ok, kółka ok, wzór ok. Korzystając z łaski syna mego, który w końcu od rana padł ze zmęczenia zrobiłam sobie seansik filmów instruktażowych. I faktycznie samo związanie chusty jest dość proste. Nie banalnie proste, bo wbrew pozorom nie wystarczy przeciągnąć, ale jeszcze ułożyć odpowiednio ale spokojnie można sobie poradzić. Z chustą na ramieniu pełna dobrych chęci postanowiłam ją wypróbować. Kątem oka spojrzałam na śpiące dziecko i stwierdziłam, że trzeba się przygotować bardziej. Wybór padł na Andrzeja. Czułam, że Andrzej w razie czego mi wybaczy, żeby była jasność Andrzej jest pluszowym psem zbliżonym gabarytami do Malutka.
*żadne żywe zwierze, ani tym bardziej człowiek nie ucierpiał podczas tej próby.
Odtworzyłam wujka YouTube i krok po kroku udało mi się umiejscowić Andrzeja w chuście. Gdyby Andrzej był żywy pewnie złamała bym mu nogi przy tej pierwszej próbie. Przypominając sobie o śpiącym Malutku, włączyłam Replay i wykonałam całą akcję od nowa tym razem z litością dla kończyn Andrzeja. W między czasie udało mi się skorygować kilka błędów. OK więc po kilku próbach Andrzej znalazł się w chuście, dociągnięty odpowiednio i w odpowiedniej pozycji dla noworodków i małych niemowląt. Dumna z siebie oceniłam jeszcze całość w lustrze, jest ok. Znów spojrzałam na śpioce dziecko i znów na Andrzeja. Hmm odkrywczo stwierdziłam, że nawet jeśli technicznie jest ok to Andrzej nie powie mi czy jest szczęśliwy. Wypiłam pół żurawinowego Karmi na odwagę, kiedy Malutek postanowił wstać.
Przygotowałam go do operacji, tj Nakarmiłam, odbiłam i przewinęłam, żeby ograniczyć wszelkie czynniki, które mogłyby wywołać dyskomfort u Malutka. W między czasie wypiłam drugą połowę Karmi. Czując moc i wiarę we własne możliwości  przystąpiłam do działania. Malutek na początku wyrażał zainteresowanie i uznał całą sytuację za fajną zabawę. Trochę mniej fajnie zrobiło się kiedy znalazł się już cały w chuście, ze zdziwienia z nagłego ograniczenia przestrzeni życiowej nastąpił krzyk. Przerażona tym faktem, zamiast spróbować skorygować wiązanie szybko wydobyłam Malutka z chusty. Hmm ja zestresowana, on też i tak się to skończyło.
Wnioski:
Malutek nie współpracuje tak jak Andrzej i trzeba to wziąć pod uwagę.
Malutek jest jednak większy niż Andrzej.
O ile mój syn uznał wkładanie do chusty za fajną zabawę to poprawki już go znudziły, trzeba więc je przyspieszyć.
Wracam do prób na Andrzeju.
Sukces dnia pierwszego:
Mogę nosić w chuście pluszowego psa, pytanie tylko brzmi po co.
Jakby nie było nie poddaje się.

Krótka rozprawka na temat poradników wszelakich

Ludność ogólnie książek nie czyta, co mnie osobiście bardzo boli, bo potem spotyka się niby wykształconego człowieka co to np wyłancza. Włancza i już, on całe życie włanczał i będzie włanczał i nawet do głowy mu nie przyjdzie, że przecież włącznika do tego używa. Ale nie o tym miało być.
Mimo widocznego kryzysu czytelnictwa w księgarniach walają się całe stosy poradników wszelkich. I ludność to kupuje szukając najlepszego sposobu na wychowanie dzieci, na wytresowanie psa, uratowanie związku, znalezienie pracy itp. Książki te przepełnione są w większości subiektywnymi, niczym nie potwierdzonymi teoriami ludzi, którym się wydaje, że odkryli coś przełomowego. A właśnie: przełomowe odkrycie, rewolucyjna technika, cudowne efekty to hasła, które najczęściej są powtarzane przy tekstach reklamowych tychże poradników. Jeszcze jeśli przed nazwiskiem autora jest dr (nie ważne jaki, ważne że jest) i na okładce jest tekst, że 120% ludności poleca to już sukces murowany. No więc ludność poradniki kupuje, bo porady potrzebuje, a potem stosuje bezkrytycznie bo przecież skoro tylu ludziom pomogło to mnie też MUSI pomóc. I pomaga, bo przecież wielka jest siła ludzkiej podświadomości.

Przejdźmy do Języka niemowląt, autorek Hogg Tracy, Blau Melinda. 
Książkę tą przekazała mi koleżanka całkiem niedawno. Eh, przekazała to mało powiedziane, ona mi ją wręczyła jak Biblię i niemal konspiracyjnym szeptem obwieściła jakoby ta książka uratowała jej życie. Grzecznie podziękowałam zapewniając, że przeczytam. Podeszłam do sprawy z pełnym krytycyzmem, jak zwykle zresztą, bo jak inaczej podejść można do fikcji literackiej. Co innego przecież gdy czytamy poparte badaniami naukowymi teksty, a co innego tego typu książki.
Ale przeczytałam, dobra przyznaję, nie całą ale dość obszerne fragmenty. Żeby była jasność nie neguje tej książki zupełnie, ale daleka też jestem od stwierdzenia, które przeczytałam zupełnie niedawno na jakimś forum, że książkę tę powinno się dawać z szpitalu zamiast wyprawki, albo powinno być do jej zakupu dofinansowanie z ubezpieczenia.Nawiasem mówiąc zawsze się zastanawiam czy ludzie pisząc w internetach zdają sobie sprawę z tego, że ktoś ich czyta i czy oni naprawdę tak myślą;)
Wracając do samej książki. Jeśli tylko podejdziemy do niej z pewnym dystansem można z tej lektury wyciągnąć kilka dobrych informacji. Podobała mi się teoria o wsłuchaniu się w dziecko, że jeśli płacze to niekoniecznie musi być głodne i żeby próbować rozróżniać rodzaje płaczu. OK ale czy i bez tej książki każda z nas tego nie robi? Nie stara się zrozumieć swojego dziecka? Czy normalna, inteligentna kobieta, która kocha swoje dziecko nie stara się go zrozumieć? Czy naprawdę trzeba było poradnika, żeby wiedzieć, że dziecko też człowiek któremu należy się uwaga i szacunek? Jeśli ktoś musiał to przeczytać w poradniku to na tą chwilę pada moja teoria. Pomijając to co autorka napisała oczywistego, dla wypełnienia stron chyba przejdźmy do meritum czyli do jej prostego planu (?) Jeśli nie tak to w książce było nazwane to przepraszam już jakiś czas temu miałam ją w rękach. Plan przedstawiony przez autorkę jest super. Jest super dla kogoś kto nie ma dzieci i myśli że można je zaprogramować. Jak dla mnie ten plan to totalna bzdura więc nie będę się nad nim rozwodzić. To tylko moja opinia, jeśli ktoś stosuje i się sprawdza to super.
Kolejna kwestia to rozróżnienie bodajże 5 rodzajów osobowości dziecięcych, z tym, że po co? W tej chwili mogłabym napisać, że osobowości dzieci są identyczne jak charaktery poszczególnych postaci z Kubusia Puchatka. Ba, byłabym nawet w stanie napisać kilkuset stronnicową rozprawkę na ten temat. Jestem też przekonana, że sporo kobiet stwierdziło by, że ich dziecko to typowy
Tygrysek, bo przecież Prosiaczek sąsiadki jest w porównaniu taki niepozorny i cichy, a ich to cały czas się wierci. Itd. Można ludziom wiele rzeczy wytłumaczyć, tyle że po co?
Teorie, teoriami i nawet można próbować wcielać je w życie, pomijając to, że autorka bierze pod uwagę tylko dzieci książkowe. Tj urodzone w terminie, zdrowe no i oczywiście bez kolek. Myślę, że wszystkie teorie autorki padają na pysk w zderzeniu z jakąkolwiek dolegliwością u dziecka.
Z rzeczy zupełnie przyziemnych w książce okropnie irytuje jej głębokie zakorzenienie w kulturze amerykańskiej. Powiedziała bym nawet, że jest bardziej amerykańska jak Statua Wolności. Zaryzykuje nawet stwierdzeniem że bardziej niż McDonald.
Podsumowując książka nie jest zła, poczytać można, jeśli nie ma się nic innego pod ręką. Kilka kwestii jest ciekawie opisanych, jednak autorka mimo usilnych starań Ameryki nie odkryła.
Jeśli jednak książka komuś pomogła i do niego przemawia to nie mam zamiaru tego negować, w tym przypadku akurat cieszy mnie, że ktokolwiek cokolwiek czyta.

Zrozumieć dziecko, czyli swobodna improwizacja potrzeb dziecięcych

Będąc w ciąży kobieta przygotowując się do nowej roli zadaje sobie mnóstwo pytań. Nie oszukujmy  się nikt się Matką nie urodził, za to większość chce się nią stać w formie jak najbardziej idealnej.
Ze mną nie było inaczej, jako że lubię planować i organizować, już w ciąży postanowiłam zostać Super Mamą. Jako, że nie znalazłam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania zapisałam się na forum ciążowe. Trochę dlatego, że lubię sobie z ludźmi pogadać, ale przede wszystkim dlatego, żeby w towarzystwie innych dziewczyn w ciąży dowiedzieć się czegoś nowego o ciąży i macierzyństwie, a czasem po prostu ponarzekać na swój los.
Być może kogoś to zdziwi, ale tak jak wszystkie na forum byłyśmy w ciąży, tak też wszystkie w krótkim czasie zostałyśmy matkami. Wypuszczenie dzikich lokatorów na wolność, nie zakończyło działalności forum,  zmieniły się jednak problemy i pytania.

Któregoś dnia postanowiłam pomóc koleżance z owego forum, która starała się zrozumieć dziecko swoje. Uprzedzam, że moja próba odpowiedzi, nie jest niczym potwierdzona, a jest jedynie swobodną interpretacją.

Zmartwiona mama pyta:
Dlaczego moje dziecko,syn konkretnie:
A. Spi max 10min
B. Zasypia wylacznie przy cycu
C. Ma oczy na czuwaniu, cobym mu cyca nie zabrala z brody
D. Nie uznaje spania w swoim lozeczku?
Odpowiedź  jest bardzo prosta, dzieć to facet, a jak powszechnie wiadomo świat facetów kręci się wokół cycków.
Rozwijając myśl:
A. Dzieć jest bardzo ciekawy świata, dlatego właśnie uważa, że dłuższe spanie jest marnowaniem jego cennego czasu, który może poświęcić na ciekawsze rzeczy. Tj:
1. oglądanie świata połączone z obwieszczeniem światu na bieżąco jak bardzo mu się on podoba.
2. Trenowanie wraz z mamą cierpliwości tej drugiej, a także jej zdolności gospodarowania czasem młodego człowieka, jej zdolności wokalnych, manualnych oraz wszelkich innych, przydatnych w danej chwili Młodemu człowiekowi.
3. Chęci spędzenia z Mamą jak najwięcej wolnego czasu, gdyż aktualnie jest ona jego największą idolką. To się wkrótce pewnie zmieni (środowisko, szkoła), więc stan ten powinien cieszyć zainteresowaną.
Podsumowując niechęć do spania świadczy o wyjątkowej inteligencji syna i chęci samorozwoju. Nic tylko się cieszyć.
B. Z racji tego, iż w trakcie karmienia Młody Człowiek nie może wykonywać swoich ulubionych czynności (patrz punkt A) poddaje się i zasypia.
C. Otwarte oczy mają na celu stały nadzór sytuacji, czy też nie zmieniła się ona na tyle aby móc zająć się czymś innym niż jedzenie - patrz A.
D. To jest akurat najprostszy punkt do wytłumaczenia, bo jak wiedzą wszystkie Malutki łóżeczko jest dla amatorów. Bo jakże ono się ma np do rąk mamy/taty? Wszystkie Malutki dokładnie wiedzą, że łóżeczko nadaje się tylko do podniesienia alarmu, gdy to okrutna Matka podstępem je tam włoży za pomocą punktu B, stąd też punkt C. Gdy tylko Młody człowiek odkryje, że dał się nabrać, obwieszcza to całemu światu głośnym krzykiem, który w wolnym tłumaczeniu oznacza: Weź mnie stąd natychmiast. Czasem na potwierdzenie swych słów, żeby nie było wątpliwości, że mówi poważnie, robi ogromną kupę. Reakcja w tym przypadku musi być szybka i zdecydowana, żeby nie nastąpił powrót do punktu A, proponuję przystąpić od razu do punktu B.

Mam nadzieję, że już wszystko jasne. Nie dziękujcie ;-)

Poranki z Małym terrorystą, czyli jest kupa jest zabawa

Mój Malutek o ile grzecznie śpi w nocy, dwa razy po trzy godziny, to zaczyna ostatnio dzień o 5 wtedy zaczyna się marudzenie, przysypianie i pobudki co pół godziny. Dzisiaj był tak pod wrażeniem dobrobytu w mleczarni, że postanowił zapasy zrobić. Skończyło się zwrotem nadprogramowego spożycia i finalnie wielkim krzykiem.
Ręce opadają.

Teraz sobie leżymy patrzy na mnie i puszcza bączki, tyle w kwestii szacunku dla umęczonej Matki swej. Pytam idzie kupa a on e ne. No to jak ne to o co chodzi? A on robi minę pt Matka jak żyć, no jak żyć? Macha do tego wymownie rączkami tak jakby Matka nie wiedziała jak ciężko jest żyć. No tak jemu ciężej, ma kupę. Mówię Malutku masz kupę a on patrzy na mnie kiwa głową, że nie ale za chwilę w krzyk. Więc mówię Malutku masz kupę. Idziemy na warsztat, Malutek krzyczy, że jak nie włączę karuzeli to nie pozwoli się dobrać do pajaca. Po krótkiej walce z nogami ośmiornicy ukrytymi w pajacu włączam karuzele. Minka robi się błoga, Malutek szczęśliwy, więc pytam po dobroci czy jest kupa? Mina mówi zgadnij Matka. Malutek bawi się świetnie do czasu zdjęcia pieluszki, wtedy z bliżej nie znanego mi powodu postanawia wytrzeć sobie dupkę za pomocą nóżki, robi to oczywiście na tyle szybko, żeby matka nie zdążyła zareagować i na tyle teatralnie żebym na bank zauważyła. Tym sposobem wszystko mamy w kupie, dupkę, nogę i przewijak. Ale Malutkowi wesoło. Po ogarnięciu oczywiście przypomina mu się, że jest głodny bo przecież zmęczył się bardzo całą akcją. Więc jemy. I tym sposobem padła moja wizja, że się jeszcze Prześpimy chwilę...

Czemu Matka ma ogarnąć, czyli słowo wstępu

Na wstępie wypadałoby się przedstawić. Żeby była jasność jestem tytułową Matką, która czasem powinna ogarnąć. Matką jestem stosunkowo od niedawna, bo zaledwie od kilku tygodni. Ogarniaczem jest rzecz jasna mój syn, bite cztery kilogramy indywidualisty. Ja też od zawsze uważałam się za indywidualistkę, chodziłam własnymi ścieżkami czasem wbrew wszelkim normom stołecznym. Dopóki na świecie nie pojawił się mój syn udawało mi się faktycznie żyć po swojemu. A teraz? Teraz żyję po jego. Mały terrorysta zmienił moje życie, lecz nie zmienił moich poglądów.

Co tu robimy?
Założyłam bloga, za namową kilku sugestii, jakoby moje opinie warte były publikacji. A poważnie chodziło o coś zupełnie innego. Macierzyństwo jest dla mnie nowością, zmianą totalną całego dotychczasowego życia i częściowo też światopoglądu. Pamięć niestety jest zawodna, a internet przyjmie wszystko.

Co tu będzie?
Nie mam zamiaru pisać pamiętnika, bo nie mam potrzeby publicznego się uzewnętrzniania. Nie jest mi to do niczego potrzebne.
Nie mam zamiaru też udzielać rad nikomu, bo jeszcze niedawno sama miałam takie pojęcie o dzieciach jak o konstrukcji bomby jądrowej.

Bloga piszę przede wszystkim dla siebie, dla uwiecznienia tych niepowtarzalnych chwil z moim synem. Ale nie tylko, moja potrzeba pisania jest spora, pisać lubię, więc pisać będę. Nie tylko o macierzyństwie, ale o książkach czytanych tonami, o ludziach, których spotykam, o tym co mnie wkurza i co zadziwia. Taki, ot niecodzienny felieton z codziennego życia.

Jeśli ktoś się zagubi i trafi na tą stronę niech zostawi po sobie ślad. Napisze zdanie, lub dwa, będę wdzięczna za każdą opinię, także te krytyczne.